Podczas naszych poprzednich podróży na północ od Rio Grande (czyli w Stanach i Kanadzie) niezwykle często spotykaliśmy pojazdy, które amerykanie nazywają RV (Recreational Vehicle – pojazd rekreacyjny). Teoretycznie pod tą nazwę podpadają zarówno kampery, jak i przyczepy kempingowe, a nawet półciężarówki i pick-upy przerobione tak, aby można w nich było zamieszkać.
My skupimy się tutaj na kamperach, czyli motorhomes. Podzielić je można na 4 grupy:
Grupa pierwsza tzw. class-A motorhomes to pojazdy największe, wyglądające jak autobusy. Te kolosy mają od 9 do nawet 14 metrów długości (!), a jakby komuś było w nich mało miejsca to posiadają często od dwóch do czterech tzw. sliderów, czyli boksów, które podczas postoju można wysunąć poza obrys pojazdu, celem właśnie zwiększenia powierzchni. Ponieważ jazda takim kolosem nie należy do najłatwiejszych i nie wszędzie da się nim wjechać te potwory niemal zawsze ciągną za sobą na sztywnym łączu małego suva, który umożliwia rodzinie zwiedzenie okolicy po zaparkowaniu kampera na kempingu.
Fot. Potężny kamper klasy A z wysuniętym sliderem.
Druga grupa tzw. class-B motorhomes to z kolei pojazdy najmniejsze, których długość rzadko przekracza 7 metrów. Są to najczęściej przerobione vany, w których oczywiście nie wystarczy miejsca na wszystko i często brak w nich łazienek.
Trzecia grupa to class-B+ motorhomes. Tutaj sztuka kompromisu pokazała co potrafi. To pojazdy nieco większe niż w klasie B i oferują już niemal wszystko co potrzebne, chociaż wciąż na niezbyt dużej przestrzeni.
Fot. Kamper klasy B w Heines na Alasce.
Ostatnia grupa to pojazdy klasy C (class-c motorhomes), które wyglądają tak, jak kamper wyglądać powinien. W Stanach Zjednoczonych pojazdy takie mają od 25 do 33 stóp, czyli od 7,6 do 10 metrów i, co ważne, posiadają w środku wszystko to, co do komfortowego mieszkania niezbędne: co najmniej 2 dwuosobowe łóżka, kuchnię, łazienkę, toaletę, pokój dzienny, szafy, szafki, klimatyzację, ogrzewanie, lodówkę, telewizor a nawet antenę satelitarną.
I właśnie takim pojazdem (klasą C) podróżowaliśmy po Alasce. Co prawda był to pojazd najmniejszy w swojej klasie (25 stóp), ale dla nas było w nim baaardzo dużo miejsca.
Fot. Krótki postój w celach obiadowych tuż przed granicą amerykańsko-kanadyjską.
Ale dlaczego w ogóle rozważaliśmy wypożyczenie kampera? Po pierwsze baza hotelowa na Alasce jest ograniczona do większych miejscowości i stosunkowo droga, po drugie chcieliśmy poczuć prawdziwą wolność i móc przenocować w najpiękniejszych miejscach. Za kamperem przemawiało jeszcze coś. Świetnie przygotowana infrastruktura kempingowa. Pola kampingowe praktycznie na każdym kroku, szerokie miejsca postojowe przygotowane właśnie z myślą o kamperach, proste i praktycznie puste drogi, to wszystko sprawia, że kamperowanie na Alasce to prawdziwa przyjemność!
Kiedy przybyliśmy do wypożyczalni nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać, ale na miejscu okazało się, że nie taki wilk straszny jak go malują. Po wypełnieniu niezbędnych dokumentów i obejrzeniu godzinnego filmu instruktażowego w wypożyczalni, wiedzieliśmy (przynajmniej teoretycznie) już prawie wszystko o jego obsłudze. Reszta miała wyjść w praniu. Byliśmy podekscytowani i dumni. Nasz kamper wydawał nam się taki duży i dobrze wyposażony. Miał dwa łóżka, jedno w alkowie nad szoferką (gdzie spałem ja) i drugie ogromne, które rozkładało się po wysunięciu slidera (na którym spała Lila z Gabi), toaletę, prysznic, kuchnię z czteropalnikową kuchenką, zlewem z ciepłą wodą, kuchenką mikrofalową, lodówką, kawiarką, lodówką turystyczną, kompletem naczyń (czajnik, garnki, patelnie, talerze, sztućce), stołem dwiema kanapami, masą szafek i schowków na rzeczy. Mieliśmy dodatkowo własny agregat (gdybyśmy potrzebowali prądu po rozbiciu się na dziko) i ogrzewanie, w oknach moskitiery i jako dodatkowe wyposażenie składane, turystyczne krzesełka, które rozkładaliśmy wieczorami w pobliżu kampera i siedzieliśmy do późna, czytając, studiując mapę i popijając lemoniadę.
Generalnie w USA przenocować kamperem można w każdym miejscu znajdującym się na terenie lasów i pól należących do państwa (National Forests & Grasslands). Na Alasce oznacza to, że można biwakować niemal wszędzie byle tylko zachować odległość przynajmniej 50 metrów od najbliższej drogi, torów kolejowych, czy oficjalnych kampingów (pomijając oczywiście oznaczone tereny prywatne). W bardziej popularnych miejscach dystans ten trzeba czasem zwiększyć do 800 metrów. Kamperowanie na dziko ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony wolność ograniczona jedynie pojemnością zbiornika na czarną i szarą wodę i zapasem wody pitnej (ich pojemność pozwalała nam na 3 dni życia na dziko, bez wizyty na kempingu), z drugiej zaś, brak kontaktu z drugim człowiekiem, a wręcz ze światem (wi-fi dostępne jest z reguły tylko na kempingach), ale czyż nie o to w tym wszystkim chodzi?
Fot. Full hookup. Czarny wąż to podłączenie prądu, biały to woda, niebieska rura odprowadza ścieki. Homer, Alaska.
Amerykański kemping dla kamperów nazywany jest najczęściej RV Park. Miejsc, gdzie możemy bezpiecznie przenocować jest bardzo wiele, nawet na Alasce. Znajdują się oczywiście w pobliżu największych atrakcji turystycznych, a także niemal we wszystkich miejscowościach wzdłuż głównych dróg. Jednak jeśli jesteś prawdziwym twardzielem, to możesz bez obaw przenocować na dziko w wybranym przez siebie miejscu, byle nie było ono zbyt blisko szosy.
Zatrzymując się na noc na kempingu możemy wybrać jedną z kilku dostępnych opcji:
Fot. Miejsce typu back-in na kempingu w stolicy Alaski - Juneau.
W zależności od tego, czym jeździsz musisz jeszcze wybrać miejsce, na którym uda ci się zaparkować:
Wielokrotnie korzystaliśmy też z kempingów bezobsługowych, czyli takich na których nie było żywej duszy z obsługi, a informację o tym, gdzie możemy się zatrzymać i w jaki sposób rano zapłacić dostawaliśmy mailem, smsem lub w kopercie powieszonej na płocie kempingu. Aby zapłacić musieliśmy po prostu wrzucić odpowiednią sumę do koperty, napisać na niej, za które miejsce płacimy, a kopertę wrzucić do skrzynki.
Mimo, że jest to dozwolone na Alasce nie rozbijaliśmy się na dziko i zawsze na noc staraliśmy się zjeżdżać na kemping. Chcieliśmy pointegrować się trochę z lokalną społecznością i innymi turystami, podłączyć się do Internetu, który prawie zawsze był dostępny w formie sieci bezprzewodowej na kempingowej recepcji lub w jej pobliżu i wreszcie z obawy przed niedźwiedziami. A obawa ta nie była nieuzasadniona….Może gdybyśmy pierwszego dnia nie doświadczyli i nie zobaczyli tego, co doświadczyliśmy i zobaczyliśmy, to nie ciągnęlibyśmy tak bardzo do cywilizacji w postaci strzeżonego przez kogoś kempingu. Może wówczas częściej rozbijalibyśmy się na dziko, czyli w miejscach do tego przeznaczonych, ale bez ponoszenia jakichkolwiek opłat z tego tytułu i bez kempingowych udogodnień. Może…(o naszej pierwszej alaskańskiej przygodzie przeczytasz tutaj)
Fot. Nasz kamper na kempingu w pobliżu Anchorage na Alasce.
Pierwsze co robimy na kempingu to oczywiście szukamy recepcji. Tam uregulujemy należność, dowiemy się z jakich atrakcji możemy skorzystać na miejscu i, najważniejsze, dostaniemy numer naszego miejsca. W mniej turystycznych miejscach zamiast konkretnego miejsca dowiemy się, że możemy zaparkować „wherever you want”, czyli na dowolnym miejscu, które nam się spodoba.
Jeśli mamy taki wybór to należy zwrócić uwagę:
Na jednym z kempingów, na których nocowaliśmy otwór do spuszczania ścieków był tak daleko, że musiałem nieco za mocno „naciągnąć” rurę. Skutek był taki, że od tego czasu „nieco” przeciekała, aż do chwili kiedy znaleźliśmy sklep, w którym kupiliśmy nową.
Ścieki podłącza się zazwyczaj do otworu w ziemi o średnicy około 20 cm, który przykryty jest metalową pokrywką lub czasem zwykłym kamieniem. Jest to typowo amerykański wynalazek, w Europie nie spotyka się kempingów, na których nie musimy się martwić o zrzut nieczystości.
Fot. 28 stóp, tyle mierzył ten potwór, którym jeździliśmy na Florydzie.
Jazda kamperem to zdecydowanie inna frajda niż jazda samochodem osobowym (nawet tym największym). Nawet najmniejsze kampery to wielkie samochody o długości 25 stóp czyli 7,5 metra długości. Na Florydzie mimo, że chcieliśmy takiego samego „malucha” dostaliśmy pojazd jeszcze większy, o długości 28 stóp czyli 8,5 metra. Dla porównania najpopularniejszy w Polsce samochód, Skoda Octavia ma długość 4 metry. Co to w praktyce oznacza?
Ponieważ tylna oś jest umieszczona bliżej środka pojazdu, niż w przypadku samochodów osobowych podczas skrętu tył przesuwa się o nawet 1 metr w kierunku przeciwnym do skrętu. Jeśli więc wyjeżdżając z parkingu za szybko zaczniemy skręcać możemy tyłem przerysować samochód stojący obok nas. Z drugiej strony jeśli zaparkujemy równolegle przy murze, a blisko przed nami i za nami staną inne samochody to nie wyjedziemy bo przy próbie ostrego skrętu nasz tył wydrapie na murze piękne pożegnanie.
Musimy też uważać na krótkie ostre spadki lub wzniesienia np.: podczas wjeżdżania na stację benzynową z głównej ulicy. Jeśli podwyższenie na którym stoi stacja będzie zbyt strome a my będziemy próbować wjechać prostopadle to tył naszego pojazdu wesoło zachrobocze po asfalcie. Aby tego uniknąć należy wjeżdżać pod kątem, tak aby cały pojazd przechylił się na jedną stronę.
Inną charakterystyczną cechą kamperów jest brak lusterka wstecznego. Podczas parkowania najlepiej zatem wykorzystać członka rodziny, który wyjdzie i niczym pilot wprowadzający lotniskowiec do portu będzie nam dawał znaki, które pozwolą nam dobrze zaparkować.
Na Alasce nie spotkaliśmy się z tym problemem, ale jednak kamper ma co najmniej 3 metry wysokości. Trzeba zacząć patrzeć na znaki pokazujące jak wysoko nad szosą umieszczono na przykład wiadukt (uwaga też na balkony!).
Mimo tych niedogodności podróż kamperem po Alasce to czysta przyjemność!!!
Fot. Gdzieś w Jukonie.
Podróżowanie z własnym domem nie jest tanie. Samo wynajęcie samochodu kosztowało nas 240$ za dobę plus koszty dodatkowe (pełne ubezpieczenie, trochę dodatkowego wyposażenia, opłaty dodatkowe). Ostatecznie średnio za dobę zapłaciliśmy około 300$, co przy ówczesnym kursie 3,4 zł za dolara wyniosło nas trochę ponad 1000 zł za dobę.
Na kempingach wydamy od 20 do 65$ w zależności od lokalizacji i infrastruktury.
Galon oleju napędowego kosztuje dziś w USA około 3$ (3,75 litra). Kamper klasy C przejedzie na jednym galonie około 20 mil, co po skomplikowanych przeliczeniach oznacza, że za przejechanie 100 km wydamy na paliwo około 32 złote. My przejechaliśmy po Alasce i Jukonie około 4500 km, zatem paliwo kosztowało nas około 1420 zł.
Jeśli wynajmiemy najtańszy samochód i będziemy nocować w najtańszych hotelach oraz unikać restauracji zapewne jesteśmy w stanie wydać mniej jednak....nigdy byśmy się nie zamienili.
+48 515 171 666