18 marca 2020

Wiedzieliśmy, że Alaska jest synonimem dzikiej krainy. Spodziewaliśmy się (ba liczyliśmy na to), że zobaczymy wiele zwierząt w ich naturalnym środowisku. Ale nasz pierwszy poranek na Alasce był tak niespodziewany, że wpłynął na całą dalszą podróż. Zrozumieliśmy, że tam naprawdę niedźwiedzie są wszędzie. I, że ciągle trzeba się mieć na baczności. Szczególnie, że byliśmy z trzyipółlatką. Od tego dnia niemal zawsze, wychodząc w dziczy z auta mieliśmy przy sobie spray przeciwko niedźwiedziom.

ALASKA - PIERWSZE SPOTKANIE Z DZIKĄ NATURĄ

Fot. Flattop mountain - widok z punktu widokowego 100 metrów od parkingu.

 

Biorąc pod uwagę dziesięciogodzinną różnicę czasu, to obudziliśmy się zaskakująco późno, gdzieś około 5 nad ranem. O 7 mieliśmy jedno z najdziwniejszych śniadań w historii. Właścicielka, kobieta w średnim wieku, przyrządziła (tylko dla nas) smażone, słodkie tosty z cukrem pudrem, a do tego…kiełbaski w stylu polskich kotletów mielonych i jajka. Na szczęście były też płatki i jogurt dla Gabi, więc jakoś daliśmy radę. Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę o Alasce, o tym skąd jesteśmy, co chcemy zobaczyć. Pożegnaliśmy się ciepło i ruszyliśmy na podbój dzikiej krainy.

Pierwszym przystankiem była Flattop Mountain, górujący nad miastem płaskowyż, gdzie rozpoczyna się kilka szlaków górskich. Widoki stamtąd miały być wyjątkowe, ale nie spodziewaliśmy się zupełnie tego, co zastaliśmy… Wjechaliśmy na spory parking, na którym stały zaledwie 3 samochody (wciąż był wczesny ranek). Rozglądałem się, gdzie najlepiej zaparkować, gdy nagle Lila krzyknęła: „Niedźwiedź!”. Niedźwiedź? Tak blisko miasta? Ale okazało się, że rzeczywiście! Obok stojącego na środku parkingu samochodu leżał niedźwiedź, a w łapach trzymał… plecak. I uporczywie próbował coś z niego wyciągnąć. Siedzieliśmy w aucie około 20 metrów od tego przedstawienia i oczywiście ani myśleliśmy wysiąść. Po drugiej stronie parkingu grupa może pięciu osób także przyglądała się wysiłkom misia. Co chwila podjeżdżały kolejne samochody. Ich kierowcy i pasażerowie byli nie mniej zdziwieni od nas. W pewnej chwili na parking wjechała kobieta, wysiadła z pojazdu i zaczęła dziarsko maszerować w kierunku niedźwiedzia. Kiedy dzieliło ich już tylko 10 metrów, pozostali zaczęli do niej krzyczeć. W porę się zorientowała i z krzykiem szybko wróciła do swojego samochodu. Na szczęście niedźwiedź nie wykazywał żadnego zainteresowania coraz liczniej zbierającymi się ludźmi, dobrał się już do jakiegoś smakołyku zawiniętego w biały papier – może jakiejś kanapki – i spokojnie go pałaszował.

 

Fot. Pierwsze spotkanie z niedźwiedziem.

 

Wszystko trwało około pół godziny. Po tym czasie na parkingu pojawił się Park Ranger, czyli umundurowany strażnik leśny. Niedźwiedź jakby wyczuł kłopoty, wziął resztę przekąski i schował się w krzakach obok parkingu. Strażnik wykonał jedną rozmowę telefoniczną, po czym odbezpieczył broń, wszedł w krzaki i strzelił 3 razy. Poprosił kilku znajdujących się na parkingu gapiów o pomoc. W czwórkę wrzucili truchło niedźwiedzia na pakę pick-upa, po czym strażnik podziękował za pomoc i odjechał.

Fot. Po prawej pechowy samochód.

Jeszcze przez jakiś czas nie mogliśmy uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło przed naszymi oczami. Obejrzeliśmy pechowy samochód, z którego miś wyciągnął plecak. Był mocno zniszczony, popękane szyby przednia i tylna, wybita szyba od strony kierowcy, wszędzie wgniecenia i rysy od pazurów. Niedźwiedź – mimo że był to czarny baribal, do tego niezbyt duży – miał niebywałą siłę. Niestety alaskańskie hasło brzmi „karmiony niedźwiedź to martwy niedźwiedź”. Dzikie zwierzę nauczone, że człowiek ma smaczne i w miarę dostępne pożywienie, będzie wracał i stanie się zagrożeniem. Decyzja mogła być tylko jedna...

Fot. Panorama Anchorage, największego miasta Alaski.

Taką przygodą przywitała nas Alaska. Przeszliśmy się jeszcze zgodnie z planem po okolicy. Widoki rzeczywiście zapierały dech w piersiach. Tego dnia pojechaliśmy jeszcze do doliny Eagle River, gdzie spacerowaliśmy po jeszcze piękniejszej okolicy, wśród gór, jezior, wodospadów i lasów. Jednak poranne doświadczenie spowodowało, że czuliśmy się na szlaku niezbyt pewnie. Dopiero powrót do centrum Anchorage sprawił, że zapomnieliśmy na chwilę o niedźwiedziach.

  1. pl
  2. es

NEWSLETTER

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

INFO@TOLECIMYDO.PL

+48 515 171 666