01 maja 2020

Potosí to średniej wielkości miasto w południowej Boliwii. Z uwagi na to, że rozpościera się na wysokości niemal 4.100 m n.p.m uznawane jest za trzecie najwyżej położone miasto na świecie (po La Rinconada w Peru i El Alto także w Boliwii).

Musi być jakiś powód dlaczego ludzie postanowili zamieszkać w tak niesprzyjających warunkach (na tej wysokości w powietrzu jest ponad 40% mniej tlenu niż na poziomie morza). Ten powód nazywa się Cerro Rico, czyli „Bogata Góra”.

ZAPOMNIANE EL DORADO

Fot. Cerro Rico widziane z dachu kościoła San Francisco.

NAJWIĘKSZY SKARB NA ŚWIECIE

Według niektórych źródeł nazwa miasta pochodzi od słowa potoichi lub potocsi, co w języku keczua oznacza „ogłuszający hałas”. Skąd ta nazwa, to dowiemy się później. Miasto powstało dopiero w 1545, ale błyskawicznie zyskało światową sławę z powodu gigantycznych bogactw jakie z niego wywożono.

Dawno, dawno temu pewien pasterz, który wypasał swoje lamy w boliwijskich górach spostrzegł, że jedna sztuka gdzieś zaginęła. Zapędził resztę stada do zagrody i mimo, że zmierzchało poszedł w góry szukać zguby. Lamy nie znalazł, a noc zastała go tak daleko od domu, że musiał przenocować pod gołym niebem. Aby się ogrzać rozpalił ognisko i przy nim zasnął. Jakież było jego zdziwienie, gdy rano spostrzegł, zastygłą błyszczącą strużkę, która w nocy wypłynęła spod ogniska. Co sił w nogach pobiegł do wioski, aby szybko wszystkim o tym opowiedzieć. Niestety dla Indian wieść o skarbie znajdującym się pod ziemią dotarła lotem błyskawicy do hiszpańskich okupantów. Niedługo po odkryciu najeźdźcy zmusili mieszkańców do niewolniczej pracy w kopalniach wykutych w zboczach wzniesienia na którym noc spędził pechowy pasterz. U podnóża góry powstało miasto – Potosí.

Tyle mówi legenda. Fakty mówią jednak co innego. Srebro wydobywano z Cerro Rico na długo przed przybyciem Hiszpanów, jeszcze za rządów Inków. I wszystko wskazuje, że sami Hiszpanie wymyślili i rozpowszechnili kolejną legendę. Opowiada ona także o odkryciu skarbu wewnątrz góry. Otóż Inka (w keczua Inca oznacza Pana), czyli władca imperium inkaskiego nakazał poddanym poszukiwanie srebra w górach. Kiedy górnicy rozpoczęli kucie pierwszego chodnika ku swej niezmiernej radości niemal natychmiast ujrzeli srebrne żyły. Gdy próbowali kontynuować pracę usłyszeli potworny głos  (pamiętacie „ogłuszający hałas”?) wydobywającym się z otchłani pod górą i nakazującym im odejść, bo srebro przeznaczone było dla „innych władców”. Ciekawe kogo miał na myśli?

Tak, czy owak faktem jest, że miasto rozrosło się błyskawicznie. Już 30 lat po powstaniu (w 1575 roku) mieszkało w nim ponad 150,000 ludzi czyniąc z niego największe miasto w Nowym Świecie. Nawiasem mówiąc, w tym samym czasie w Londynie żyło niecałe 140,000 mieszkańców. Bez wątpienia wielkość miasta była wprost proporcjonalna do ilości znalezionego pod ziemią skarbu, a srebro znalezione w Cerro Rico było największym znaleziskiem tego kruszcu w obu Amerykach.

Potosí szybko stało się symbolem na poły prawdziwej, na poły mitycznej krainy słynącej ze swych bogactw. W Hiszpanii mówiło się, że ulice w mieście są wybrukowane srebrem. Mówiono także, że ze srebra wydobytego w Cerro Rico dałoby się zbudować most biegnący przez środek Atlantyku i łączący Potosí z Sewillą, a zostałoby go jeszcze tak dużo, aby resztę przewieźć tym mostem na wielu wozach. Nawet Miguel de Cervantes w drugiej części Don Kichota używa nazwy Potosí jako symbolu największego bogactwa. Główny bohater prosi Sancho Panzę o pokutę i chcąc mu za nią podziękować mówi: „skarby Wenecji, kopalnie Potosí to zbyt mało, aby ci zapłacić”. Z resztą do dziś o czymś niezwykle luksusowym mówi się w Hiszpanii: vale un Potosí („jest warte (aby być w) Potosí”).

Jak z przekąsem zauważył jeden ze specjalistów zajmujących się historią Ameryki Łacińskiej: Potosí było pierwszym miastem kapitalistycznym, bo jego główną funkcją było dostarczanie podstawowego towaru kapitalizmu – pieniędzy.

Fot. Mennica. Jeśli dobrze się przyjrzycie zobaczycie, że połowa twarzy ma uśmiech szczery, a druga złośliwy.

SREBRNE KRĄŻKI

Wydobyte w kopalni srebro zamieniano na monety. Pierwotnie srebro transportowano do Limy, a monety bito w tamtejszej mennicy. Jednak już w 1572 roku otwarto mennicę w Potosí. Jej oficjalna nazwa brzmiała Casa Real de Moneda de Potosí. Mennica bardzo szybko stałą się jedną z trzech najważniejszych mennic w Nowym Świecie (obok Limy i Meksyku).

Najważniejszą osobą w mennicy był wardajn, inaczej zwany probierzem (po hiszpańsku ensayador). Jego rolą było dbanie o to, aby monety były wykonane zgodnie z królewskim prawem. Czyli po pierwsze, aby stop z którego wybite zostaną monety miał odpowiednie proporcje srebra i miedzi. Srebro mieszano z miedzią w celu jego utwardzenia, czyste srebro jest bardzo miękkie i wybite z niego monety szybko straciłyby część swojej wagi (z powodu wytarcia) i napisy, czy oznaczenia.

Drugim zadaniem wardajna było dbanie o to, aby monety miały odpowiednią wagę. Podstawowa srebrna hiszpańska moneta wybijana w Potosí miała nominał 8 reali i powinna ważyć dokładnie 27,07 grama. Dokładnie tyle!!! Wybijano także (ale w dużo mniejszej liczbie) srebrne monety o nominałach 4 reale, 2 reale, 1 real i ½ reala oraz monety złote zwane escudos.

1 złote escudo o wadze 3,38 było równoważne 16 srebrnym realom. Łatwo policzyć, że złoto o tej samej wadze było w Imperium Hiszpańskim ponad 128 razy droższe od srebra. Odnosząc to do dzisiejszych czasów - wg kursów z dnia 1.01.2020 r. - złoto było droższe od srebra o tej samej wadze 86 razy. Przy okazji - ośmiorealowa moneta wybijana w mennicach Nowego Świata stała się w XIX wieku wzorem dla amerykańskiego srebrnego dolara.

Ale wróćmy do naszego wardajna. Trzecim jego zadaniem było kontrolowanie procesu wybijania monet, czyli to, aby wszystkie elementy awersu i rewersu (przedniej i tylnej części monety) były na swoim miejscu i aby krawędź monety miała odpowiedni wzór (co było jednym z zabezpieczeń przed fałszerstwem).

Fot. Moneta 8 reali wybita w mennicy Potosí. Zaznaczono symbole mennicy (litery PTS jedna na drugiej) oraz inicjały dwóch wardajnów (P.J. - Pedro Prudencio de Esquerrenea (P) i Juan Palomo y Sierra (J)).

Srebro z kolonii utrzymywało imperium przy życiu, dlatego funkcja wardajna była tak ważna i mogła nim zostać tylko w pełni zaufana. Aby tę powagę podkreślić inicjały wardajna pojawiały się na każdej wybitej pod jego nadzorem monecie. Czasem funkcję tę pełniły dwie osoby (żeby patrzyć sobie na wzajemnie na ręce), wtedy na monetach wybijano inicjały obu.

Wybite monety pakowano do skrzyń i przewożono karawanami na grzbietach lam i mułów na wybrzeże Pacyfiku, do Limy. Stamtąd statkami transportowano je do dzisiejszej Panamy, gdzie odbywały 50-kilometrową lądową podróż na grzbietach mułów na wybrzeże Atlantyckie. I znów konieczny był załadunek na statki, które miały przewieźć bogactwa do Sewilli. Droga do mecierzy prowadziła przez Karaiby, które w XVI i XVII wieku roiły się od piratów. Jeśli dodać do tego największych wrogów Hiszpanii – Anglików – którzy tylko czyhali na tłuste hiszpańskie karawele i karaki, nie dziwi duża liczba hiszpańskich wraków na tych wodach. Części z nich wciąż spoczywa w nieznanych miejscach, a pod ich pokładami spokojnie czekają niebywałe skarby. Dość powiedzieć, że 8 realowa srebrna moneta wybita w jednej z mennic Nowego Świata w latach 1586-1589 w całkiem przeciętnym stanie zachowania (dość zużyta) warta jest dziś od 2000 do 5000 dolarów. A to tylko jedna moneta.

Fot. Wejście do jednego z chodników na Cerro Rico.

PANOWIE I NIEWOLNICY

Ale wróćmy do Potosí. Charcas albo Górne Peru, jak nazywano do XVIII wieku tereny dzisiejszej Boliwii było najbogatszą i najmocniej zaludnioną częścią Imperium Hiszpańskiego. Powody było oczywiste – kruszec. Oznaczało to niestety dla większości Indian zamieszkujących ten rejon niewolniczą pracę w prymitywnie wykopanych szybach kopalnianych. Mężczyźni, którzy zostali zmuszeni do pracy w takich warunkach rzadko kiedy kończyli ją sprawni. Pracę w kopalni mogli zakończyć (czasem po kilku latach) tylko wtedy kiedy byli całkiem ślepi lub na skraju wyczerpania. Jak zanotował jeden ze strażników w kopalni: „Jeśli w poniedziałek wpuścimy do szybu dwudziestu Indian, to w sobotę wyjdzie z niego dziesięć kalek”. Wielu umierało też od zatrucia rtęcią używaną przy wydzielaniu srebra z rudy. Szacuje się, że w hiszpańskich kopalniach w Nowym Świecie zmarło 6 milionów Indian. Ażeby zrozumieć skalę zbrodni dodajmy, że obie Ameryki w chwili przypłynięcia Krzysztofa Kolumba zamieszkiwało 54 milionów ludzi.

Szczyt wielkości Potosí przeżywało w 1650 roku. Wtedy to okazało się, że złoża srebra nie są nieskończone i szybko topnieją. Wydawało się, że epidemia tyfusu z 1719 przyniosła miastu kres życia – na początku XIX wieku mieszkało w nim już niecałe 20.000 ludzi. Ale po tym jak znajdująca się w górze obok srebra cyna stała się ważnym towarem handlowym, górnicy wrócili do wydobycia i Potosí wróciło do życia.

Fot. Główny plac miasta Plaza 10 de Noviembre i katedra Naszej Pani z La Paz (Nuestra Señora de La Paz).

POTOSÍ DZIŚ

Niezwykłość tego miasta została potwierdzona poprzez wpisane go na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Co możemy w nim dziś zobaczyć? Przede wszystkim warto poszwendać się po wąskich uliczkach świetnie zachowanych od czasów kolonialnych.

Fot. Dziedziniec klasztoru Świętej Teresy.

Convent of Santa Teresa to założony w 1691 roku klasztor, dziś zamieniony na muzeum. Można w nim naprawdę poczuć atmosferę życia kobiet, które najczęściej siłą były w nim umieszczane. To miejsce koniecznie trzeba zwiedzać z przewodnikiem (my mieliśmy hiszpańskojęzycznego, ale z pewnością można poprosić o przewodnika mówiącego po angielsku).

Mennicę, czyli La Casa de Moneda także zamieniono na muzeum. Dla miłośnika numizmatyki (takiego jak ja) to miejsce jest tym, czym wysłuchanie koncertu w Carnegie Hall dla melomana. Zobaczyć można w nim między innymi oryginalne i zrekonstruowane maszyny i narzędzia oraz rysunki pokazujące jak bito pieniądze przy wykorzystaniu siły wody, koni lub … niewolników.

Fot. Szyb w jednej z kopalni w Cerro Rico,

Mimo coraz lepiej rozwiniętej turystyki Potosí wciąż opiera swój byt na Cerro Rico, w której dziś wydobywa się cynk, cynę, ołów i resztki srebra. Mimo, że nie pracują jako niewolnicy dzisiejsi górnicy nie mają znacząco lepszych warunków pracy niż przed wiekami. Tunele są kute ręcznie z niewielką pomocą dynamitu. Pracujący pod ziemią wrzynają się w górę z każdej strony, jedynym warunkiem na powstanie kolejnego tunelu jest to, że w danym miejscu po prostu go wcześniej nie było. Nie ma żadnych planów szybów i korytarzy, więc zdarza się, że kopiący na górze spadają do szybu wykutego poniżej. Odsetek śmiertelnych wypadków jest bardzo duży. Góra wygląda jak wielkie mrowisko z niezliczoną liczbą nor z każdej strony.

Oprócz wypadków górnicy umierają na choroby układu oddechowego lub od zatrucia wyziewami. Pył utrzymuje się w powietrzu niemal bez przerwy, a w nim niemal cała tablica Mendelejewa. Średnio, każdego miesiąca, umiera 14 górników. Średnia życia pracujących pod ziemią to niewiele ponad 40 lat.

Fot. Kupiony przeze mnie dynamit.

KOPALNIA

Zanim pojechaliśmy do kopalni odwiedziliśmy lokalne targowisko, gdzie kupiliśmy boliwijski bimber, papierosy, liście koki i, przede wszystkim, laski dynamitu. To zwyczajowe prezenty jakie przynosi się pracującym wewnątrz góry. Przeznaczenie dynamitu jest oczywiste, ale z używek górnicy będą korzystać tylko w niewielkim stopniu. Są przeznaczone dla kogoś wyjątkowego. Kogoś, kto pod ziemią ma całkowitą władzę i od kogo zależy los każdego z nich. To on zdecyduje, czy tego dnia wróci się do domu po pracy, czy zostanie się z kopalni wyniesionym.

Przebraliśmy się w odzież roboczą: zniszczone spodnie, bluzy i rozpadające się kaski z lampkami. Weszliśmy do jednego z chodników z lokalnym przewodnikiem. Tak po prostu jak się wchodzi do przejścia podziemnego. Na początku było całkowicie pusto. Po stu metrach od wejścia i trzech lub czterech zakrętach spotkaliśmy trzech górników wychodzących z szybu poniżej. Pomogłem im wciągnąć na wyższy poziom jakieś dziwne i ciężkie narzędzie (zapewne służące do kucia). Porozmawialiśmy chwilę o ich ciężkiej pracy. To byli młodzi chłopcy urodzeni w Potosí, pochodzący z biednych rodzin i nie mający szansy na inny zawód.

Górnicy nie mają nic przeciwko wizytom turystów, chętnie przyjmują gości (i prezenty). Zapytali, czy chcemy zobaczyć Wujka. Oczywiście!

El Tio (po polsku Wujek) to demon, diabeł, mroczny władca podziemi, czy jak go sobie nazwiecie. W każdym razie nie wygląda jak anioł, ale za to chroni tych, którzy obsypują go prezentami. Dosłownie. Górnicy w naszej obecności obsypali figurę liśćmi koki, oblali bimbrem i włożyli jej do ust papierosa. Teraz Wujek będzie zadowolony i ochroni ich przed złym losem. Górnicy są katolikami, ale mimo, że kościół potępia bałwochwalcze obrzędy w kopalniach, nie przeszkadza im wierzyć zarówno w Chrystusa jak i w El Tio. Wujek może przebywać tylko w kopalni, nie wolno wynosić go na zewnątrz – to królestwo Boga. Do kopalni nie wolno za to wnosić symboli Chrześcijańskich – bo to królestwo Wujka.

Fot. El Tio.

Po wyjściu z kopalni i zaczerpnięciu świeżego powietrza zauważyłem, że otacza mnie mały tłumek dzieci. Każde miało w dłoniach mniejsze lub większe kawałki cynku i cyny. Każdy chłopczyk liczył, że właśnie od niego kupię taką pamiątkę. Kupiłem. Jedno z dzieci było przeszczęśliwe. Szkoda, że ten kawałek cynku zaginął gdzieś w dalszej podróży, byłaby to jedna z najważniejszych rzeczy jakie przywiozłem z podróży.

Stałem na zboczu Cerro Rico i patrzyłem z góry na rozległe miasto, które mimo swej bogatej przeszłości stało się po prostu jednym z anonimowych miasteczek na skraju świata. Do tego nie wiadomo jak długo jeszcze Cerro Rico będzie górować nad miastem. Przez 500 lat w jej środku wydrążono tysiące tuneli i cała konstrukcja staje się coraz mniej stabilna. W 2011 roku zawalił się czubek góry, na szczęście obyło się bez ofiar. Czy jeden z najważniejszych symboli w historii świata zniknie na zawsze?

Fot. Widok na miasto ze zbocza góry.

  1. pl
  2. es

NEWSLETTER

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

INFO@TOLECIMYDO.PL

+48 515 171 666