13 lutego 2022

Chyba każdy rodzic prędzej czy później (raczej prędzej) zmaga się z dziecięcą nudą. Nas dopadła ze zdwojoną siłą w postaci choroby, kwarantanny i izolacji. Spędziliśmy w domu prawie miesiąc, ale nie był to stracony czas.

Zamówiliśmy od PicArta obraz do malowania po numerach ze zdjęcia. Jako podróżnicy mogliśmy wybrać z tysiąca zdjęć krajobrazowych, które mamy na dyskach, ale wybraliśmy wersję o wiele trudniejszą, bo z osobami. Na tapetę wzięliśmy zdjęcie ślubne naszych rodziców, miał to być dla nich prezent na 50. rocznicę ślubu.

Dzięki temu, że wybraliśmy wersję trudniejszą niż krajobraz, możemy wydać rzetelną opinię, czy tego typu rozrywka jest dla każdego i czy każdy poradzi sobie z takim malarskim zadaniem.

FAZA I - ROZPOZNANIE

Fot. Płótno tuż po nałożeniu pierwszego koloru (białego jakby ktoś nie zauważył).

Zestaw przyjeżdża do nas skrupulatnie zapakowany. W jego skład wchodzi oczywiście płótno z naniesionym na nie zdjęciem w postaci obszarów i numerków oznaczających numer koloru którym dany obszar należy wypełnić. Do tego otrzymujemy ściągawkę w postaci naszego zdjęcia z kolorami i numerkami, zestaw farb potrzebnych do wykonania dzieła w małych pojemniczkach i trzy pędzle o różnej grubości.

Przez pierwsze dni jedyne co zrobiliśmy to ustawiliśmy płótno na sztaludze (która nie jest częścią pakietu, ale dobrze gdybyśmy się w nią zaopatrzyli, my pożyczyliśmy od znajomych) i ostrożnie je "obwąchiwaliśmy" próbując zrozumieć co mamy zrobić i jak się do tego zadania zabrać, żeby nie popełnić błędu. Nic sensownego nie przychodziło nam do głowy, aż do momentu odwiedzin cioci, która, jak się okazało, jest ekspertką w malowaniu po numerach i ma na swoim koncie już kilka dzieł światowego malarstwa. Otóż, rada numer jeden: zacznij od najjaśniejszych kolorów. W naszym przypadku był to biały, inny biały i jeszcze inny biały. O rany, nie myślałam, że istnieje tyle odcieni bieli! My mieliśmy trzy, czy może nawet cztery i to od nich, a konkretnie od sukni ślubnej babci zaczęliśmy proces twórczy.

FAZA II - PIERWSZE PRÓBY

Fot. Praca zaczynała się tuż po porannym opuszczeniu łóżka.

Prędko przekonaliśmy się, że jeżeli malować to w piżamie... ale po przebudzeniu a nie przed pójściem spać. Spytacie czemu? Bo światło dzienne jest i wiele lepsze do tak precyzyjnej pracy niż sztuczne. Choćby nie wiem jak dobre lampy nie zastąpią nam słońca, zwłaszcza jeżeli mowa o dość precyzyjnej pracy, a taką niewątpliwie jest malowanie według numerków. Niekiedy pola są bardzo malutkie, dosłownie na jedno pacnięcie tyciego pędzelka, i bez dobrego światła i...okularów, ani rusz. 

FAZA III - ZABAWA NA CAŁEGO

Fot. Precyzja mile widziana. Obraz można malować na stole, ale dużo lepiej umieścić go na sztaludze (nie dołączonej do zestawu).

Zamieniliśmy zatem noc na dzień i sypialnię na pokój gościnny. To drugie z prostej przyczyny, sztaluga na której umieściliśmy płótno była dość spora i za każdym razem, gdy przechodziliśmy obok niej trącaliśmy ją a to ręką a to nogą. Z uwagi na bezpieczeństwo a tym samym powodzenie naszego przedsięwzięcia przenieśliśmy cały zestaw w bardziej ustronne miejsce. Warto podkreślić, że sztaluga nie jest w komplecie, ale  zdecydowanie się przydaje! Warto umieścić płótno w stabilnej, niemal wertykalnej pozycji. Jest to zdecydowanie wygodniejsze niż malowanie np. na stole, który to sposób przerobiliśmy przez pierwsze dwa dni zanim pożyczyliśmy sztalugę od znajomych.

Fot. Już po naniesieniu kilku kolorów widać pierwsze efekty naszej pracy.

Po pierwszych niepewnych próbach ruszyliśmy do precyzyjnej pracy na całego. Codziennie kawałek po kawałku, numerek po numerku dochodziliśmy do efektu końcowego. Po bielach przyszedł czas na szarości, tych też było sporo i to w różnych odcieniach, a następnie na czernie. Największy fragment garnituru dziadka zostawiliśmy na koniec, po tym jak już wszystko jaśniejsze dookoła dobrze przeschło. No i pędzelek po nim była tak czarny, że nie dało się go już domyć i z pewnością nie zaryzykowalibyśmy malowania nim jasnych kolorów w obawie przed ich zabrudzeniem, czy przebarwieniem. Najtrudniejszymi fragmentami były oczywiście twarze dziadków. Trzeba było wielkiej precyzji i spokoju, żeby je dobrze pomalować. Pola z numerkami były malutkie a na jednym dwu-centymetrowym fragmencie potrafiło się znaleźć nawet kilka odcieni. Te fragmenty należały do najspokojniejszego, najbardziej cierpliwego i wytrwałego z naszej trójki, czyli do Arka. Ja ogarniałam tzw. przyczółki, czyli poprawki i podwójne, a czasami nawet potrójne pokrywanie numerków, które naszym zdaniem, były wydrukowane za ciemnym tuszem i pokrycie ich jasną, białą i kremową farbą nastręczało trudności. Prześwitywały nawet spod drugiej warstwy, a ja żmudnie i do skutku je zamalowywałam. Gabi niczym paryski malarz miotała pędzlem we wszystkie strony w tzw. artystycznym szale. Na szczęście szare pola po obwodzie obrazu były na tyle duże, że można było sobie na to pozwolić. Jednak jeżeli macie w domu młodsze dzieci, to może warto pomyśleć o czymś prostszym, z mniejszą liczbą kolorów i większymi polami do zamalowania. Nasz obraz był niestety ciut za trudny dla Gabi, dlatego cały ciężar dokończenia go, spoczął na nas, na mnie i na Arku. Ale efekt końcowy...cóż efekt końcowy zaskoczył nawet nas.

FAZA IV - DUMA I ZASKOCZENIE

Fot. Efekt końcowy zachwyci zarówno malujących...

To co zobaczyliśmy po tym, jak obraz wysechł przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Zachwyciliśmy się nie tylko my, ale przede wszystkim obdarowani. Zresztą zobaczcie sami:

Fot. ... jak i obdarowanych

PODSUMOWANIE

Jakość obrazu nie ma sobie równych. Po miesiącu otrzymaliśmy prawdziwy obraz olejny z pięćdziesięcioletniego zdjęcia wyrwanego z rodzinnego albumu. To było nie do wiary. A w dodatku, fakt, że zrobiliśmy to sami, że był to nasz własnoręczny wkład w świętowanie rocznicy dziadków był... jest jeszcze bardziej niesamowity. Łatwo nie było, ale zdecydowanie było warto!

Co przyjemne:

  • wysoka jakość płótna, dobrze naciągnięte i niesprawiające problemów podczas malowania,
  • farby o odpowiedniej konsystencji, a małe pojemniczki w zupełności wystarczają,
  • nadrukowane na płótno obszary do zamalowania są zrobione precyzyjnie i pozwalają na osiągnięcie efektu wow,
  • to co otrzymacie na końcu z pewnością was zachwyci, obraz można oprawić w ramę i upiększy każde pomieszczenie.

 

Co trudne:

  • jeśli zdecydujecie się na coś trudnego o wielu szczegółach i oczywistych kształtach (np. twarze) spędzicie nad obrazem kilka dni (ale tym większa frajda),
  • malujemy od góry do dołu, aby przypadkiem nie rozmazać ręką świeżo nałożonej farby (szczególnie jeśli jak ja dla większej precyzji potrzebujemy oprzeć dłoń o płótno,
  • koniecznie należy dokończyć malowanie całych obszarów przed jakąkolwiek przerwą, po zamalowaniu numerka, mimo ściągi) bardzo trudno zorientować się jakim kolorem należy pokryć białe przestrzenie,
  • jeśli chcecie malować rodzinnie polecamy zaopatrzyć się w dodatkowe pędzle, te w zestawie w takiej konfiguracji nie wystarczą.

 

Już zastanawiamy się nad kolejnym obrazem, tym razem któregoś krajobrazu z naszego zdjęcia. Może Alaska i Denali, może Japonia i Góra Fudżi, może Jordania i Petra, a może nasza ukochana Gdynia? To się jeszcze okaże. Pewne jest to, że bardzo polecamy PicArta na prezent na dowolną okazję, nie tylko na rocznicę. Możecie zamówić obraz z Waszego ulubionego zdjęcia z podróży i zafundować sobie świetną pamiątkę na wieki na którą będziecie z satysfakcją patrzeć w jesienne wieczory.

SZTUKA Z PODRÓŻY

  1. pl
  2. es

NEWSLETTER

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

INFO@TOLECIMYDO.PL

+48 515 171 666