Całe państwo ma powierzchnię 315 kilometrów kwadratowych, czyli sporo mniej niż nasze Trójmiasto. Nieprawdopodobne, że mimo tak niewielkich rozmiarów, ma tak dużo do zaoferowania dla wszystkich kochających historię, piękne krajobrazy, wyrafinowaną żywność czy choćby – po prostu – plaże i ciepłe morze.
Jak tylko dowiedzieliśmy się, że z Gdańska uruchomiono bezpośrednie połączenie na Maltę, nie zastanawialiśmy się długo – to miała być nasza pierwsza „wyprawa” z Gabrysią.
Fot. Widok na centrum Valletty od północy
Po wylądowaniu i odebraniu bagaży musieliśmy dostać się do naszego hotelu, który zlokalizowany był niemal po drugiej stronie wyspy. Wybraliśmy oczywiście taksówkę. I tutaj się zaczęły pierwsze schody. Poprosiliśmy bowiem o… fotelik dla siedmiomiesięcznego dziecka. Panowie taksówkarze nerwowo zaczęli dyskutować po maltańsku, a ponieważ to język spokrewnionym z arabskim, nie byliśmy w stanie nic zrozumieć. Po chwili przynieśli podkładkę pod pupę dla kilkulatka. Popatrzeliśmy wymownie po sobie i pokręciliśmy głowami – nie o to chodziło. Okazało się, że nic innego nie znajdą, więc zmuszeni byliśmy zdecydować się na przejazd 24-kilometrowej trasy w ten niezbyt przepisowy i bezpieczny sposób. Gabi fotelik nie przeszkadzał zupełnie i po kilku minutach spokojnie usnęła obok niego, niemal całą drogę spędzając w pozycji horyzontalnej.
Pierwszy z dwóch tygodni na wyspie spędziliśmy jak typowi urlopowicze – śniadanie, plaża, obiad, basen, kolacja, spacerek. Najwięcej czasu pochłaniała nam baczna obserwacja Gabi, czy nie jest głodna, czy nie za bardzo się spiekła na słońcu, czy nie trzeba jej przewinąć, czy wciąż oddycha? Tak, stres na pierwszych wakacjach był spory. Szczególnie podczas posiłków. Już na progu restauracji zastanawialiśmy się, czy tym razem coś zje, czy nie będzie marudzić i czy w końcu będzie najedzona? Na szczęście odkryliśmy, że Gabi smakują paluszki krabowe i szparagi (które uwielbia do dzisiaj), i to ich co dzień poszukiwaliśmy na suto zastawionym szwedzkim stole.
Jedyne dłuższe wycieczki w tym okresie to odwiedziny północnej wyspy Gozo i wyprawa do lokalnego akwarium.
Fot. Nieistniejące już Lazurowe Okno
Podróż promem na leżącą zaledwie pięć kilometrów od Malty wyspę Gozo trwa raptem 20 minut. Turystów przyciągają tam głównie miasto (właściwie miasteczko) Victoria ze starówką zwaną Rabat i górującą nad nim olbrzymią fortecą Cittadella, i kościół Ta’ Pinu. Cytadela jest rzeczywiście imponująca i można ją uznać za jedną z najlepiej zachowanych budowli tego typu na świecie. Za to kościół, który sam w sobie jest dość ciekawy architektonicznie, znany jest głównie z… cudów. Rozpoczęły się jeszcze w XIX wieku i chyba trwają do dziś, bo kościół wciąż jest celem licznych pielgrzymek, a na ścianach wiszą niezliczone dary wotywne i rzeczy porzucone przez cudownie uzdrowionych, takie jakie na przykład protezy kończyn, kule czy peruki. Oprócz powyższych zabytków na wyspie zwiedzić można jeszcze budowle starsze od egipskich piramid. Naprawdę! W Gantija, bo tak dziwacznie nazywa się to stanowisko archeologiczne, znajdują się dwie świątynie uznane za jedne z najstarszych wolno stojących budowli na świecie. Gozo miało jeszcze jedno niesamowite miejsce. Była to zdecydowanie najchętniej odwiedzana atrakcja turystyczna wyspy. Niestety, na wieczność pogrążyła się w wodach Morza Śródziemnego. Mowa o Lazurowym Oknie, czyli wielkim naturalnym łuku skalnym, który - ku rozpaczy miejscowych i z pewnością wielu potencjalnych przybyszów – zawalił się w 2017 roku. Na szczęście, my zdążyliśmy go jeszcze zobaczyć.
Fot. Balkony w centrum Valletty
Po tygodniu klasycznego wypoczynku, który dla nas był nieznośnie męczący już po dwóch pierwszych dniach, pożegnaliśmy luksusowy hotel i przenieśliśmy się do Valletty. Wynajęliśmy bardzo przytulne mieszkanko tuż przy Górnych Ogrodach Barrakka (Upper Barrakka Gardens). Jest to chyba najlepsza miejscówka w okolicy. Zaledwie kilka kroków dzieli ją od najpiękniejszego widoku na wyspie, czyli tzw. widoku na Trzy Miasta: Birgu, Senglea i Cospicua, które leżą przy południowym brzegu Wielkiego Portu, zatoki znajdującej się na południe od stolicy. Mimo, że stolica jest tak niewielka (ma niecałe 0,8 kilometra², co czyni ją najmniejszą stolicą spośród państw Unii Europejskiej), to w jej obrębie znajduje się ponad 300 zabytkowych budynków. Od bastionów, murów i wież, poprzez ogrody, pałace, kościoły, aż po kamienice z wielkimi balkonami – wszystko tam dosłownie promienieje historią.
Na wschodnim czubku półwyspu, na którym leży Valletta, zlokalizowany jest Fort Saint Elmo, który odegrał znaczącą rolę podczas oblężenia Malty przez Turków Osmańskich. Najlepiej atmosferę oblężenia można przeżyć w Pałacu Wielkiego Mistrza Zakonu Joanitów. Jest to rewelacyjne muzeum, w którym zobaczyć można, między innymi, zachwycające dioramy pokazujące poszczególne etapy walk. Na ścianach w bardzo efektowny sposób wyświetlana jest historia tego najważniejszego w dziejach wyspy wydarzenia. Senglea i Cospicua, dwa spośród Trzech Miast, mają widowiskowy deptak tuż nad brzegiem morza i kilka ślicznych marin, w których podziwiać można spektakularne i z pewnością niezmiernie drogie jachty. Trzecie miasto – Birgu (zwane też Vittoriosa) – mieści inny fort słynny z okresu oblężenia, Saint Angelo. Cały obszar Valletty i Trzech Miast to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc w Europie i podziwiać je można bez końca. Niedaleko stolicy, w miasteczku Paola, mieści się hypogeum Hal Saflieni, czyli podziemna trzy poziomowa nekropolia sprzed 4500 lat. To jedna z najbardziej niezwykłych, ale też najbardziej narażonych na zniszczenie, budowli na wyspie, dlatego dziennie odwiedzić to miejsce może jedynie 80 osób. Trzeba kupić bilet z dużym wyprzedzeniem. Po długim dniu zwiedzania, wieczorem koniecznie trzeba spędzić kilka chwil na placyku przy katedrze w Vallettcie, by rozkoszować się wspaniałą atmosferą i niezmiennie przyjemną pogodą.
Fot. Łódki w Marsaxlokk
Leżąca na środku wyspy Mdina to dawna stolica państwa. Niemal każda wąziutka uliczka tutaj jest godna uwagi, a jako że w centrum nie ma ruchu samochodowego, zgubienie się w tym labiryncie jest wyjątkowo przyjemne. Dla odmiany w miasteczku Mosta zobaczyliśmy, jak intensywny może być ruch uliczny na wyspie. Choć, naturalnie, nie po to tam pojechaliśmy. W miasteczku mieści się bazylika z jedną z największych kopuł na świecie, a w środku zobaczyć można replikę niemieckiej bomby, która w czasie II wojny światowej przebiła dach, ale szczęśliwie nie eksplodowała. W znajdującym się na południowym wybrzeżu miasteczku Marsaxlokk turystów przyciągają tradycyjne maltańskie łodzie nazywane luzzu. Są one niewielkie, ale bardzo efektownie pomalowane w uderzająco żywe kolory. I wszystkie patrzą przed siebie, bo każda z nich po obu stronach dziobu ma przyklejone oczy. W miejscu, w którym jest tyle łodzi, nie może brakować ryb. Jest ich rzeczywiście bardzo dużo, a szczególnie interesująco wyglądają (i pachną) na nadbrzeżnym targowisku. To tylko kilka miejsc wartych odwiedzenia na Malcie, ale wyspa oferuje znacznie więcej. Są tutaj także cudowne krajobrazy (klify na zachodnim wybrzeżu), jaskinie (słynna Błękitna Grota), liczne pozostałości najstarszych kultur, muzea, kafejki czy choćby ciche uliczki pozwalające odpocząć od gwaru bardziej popularnych miejsc.
Fot. Codzienny wystrzał z Baterii Powitalnej (Saluting Battery)
Ale dla nas najważniejsze było to, że cała rodzina świetnie się bawiła (włącznie z Gabrysią), a podróżowanie nawet z tak małym dzieckiem nie sprawiło, że zmieniliśmy drastycznie styl zwiedzania. Okazało się, że nie musieliśmy z niczego rezygnować, w niczym się ograniczać. Pewne rzeczy należało zrobić tylko nieco inaczej (na przykład Błękitną Grotę łódką odwiedziliśmy na zmianę). Ta wycieczka sprawiła, że zamarzyliśmy o czymś bardziej egzotycznym.
Fot. Bazylika w miasteczku Mosta
+48 515 171 666