25 marca 2020

Czy można w ogóle przygotować się do wyprawy z dzieckiem? Przecież dziecko jest prawie tak samo nieprzewidywalne jak pogoda w marcu w Polsce. To fakt, ale tak samo jak nie ma złej pogody, tylko nieodpowiednie ubranie, tak i nie ma nieudanych podróży z dzieckiem, są tylko te kiepsko przygotowane. 

JAK SIĘ PRZYGOTOWAĆ DO WYPRAWY Z DZIECKIEM

Fot. Grand Teton National Park.

Jesteśmy zwolennikami jak najbardziej dokładnego planowania wyjazdów. Etap przygotowywania zaczynamy mniej więcej pół roku przed wyjazdem, zwłaszcza jeżeli tym wyjazdem jest miesięczna wyprawa z rocznym dzieckiem na drugi koniec świata. Etap ten dzielimy na kilka mniejszych i dzielimy go też między sobą. Arek zajmuje się szeroko pojętą logistyką, rezerwuje hotele, motele, kampingi, auta, kampery, wycieczki i loty wewnętrzne i planuje całą trasę, ze wszystkimi atrakcjami włącznie. Ja zaś zajmuję się zakupami rzeczy na wyjazd, począwszy od kosmetyków, przez jedzenie, a na sprzęcie skończywszy, a następnie pakowaniem ich do plecaków lub walizek. Zaczynamy na ogół od rezerwacji biletów lotniczych  i noclegów w strategicznych, wyjątkowo popularnych wśród turystów miejscach. Takim miejscem jest na przykład Gran Canyon Village, która mieści się w samym sercu Wielkiego Kanionu i  ma stosunkowo niewiele miejsc noclegowych jak na liczbę turystów, którzy chcieliby tam spędzić noc. Jak już najważniejsze sprawy są załatwione, przechodzimy do planowania trasy dzień po dniu. W tym celu czytamy przewodniki, przeglądamy Internet, śledzimy mapy. Wyszukujemy wszystko, co potencjalnie mogłoby nas zainteresować, w myśl zasady, że jedziemy tam dwa razy w życiu, pierwszy i ostatni, co oznacza, że staramy się zobaczyć jak najwięcej, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy więcej tam nie wrócimy. Upychamy zatem co się da w ten nasz plan, zdając sobie sprawę, że na pewno nie uda nam się go zrealizować w stu procentach i że w trakcie wyprawy będziemy musieli z czegoś rezygnować, ale wychodziliśmy z założenia, że lepiej wiedzieć z czego rezygnować niż żyć w błogiej nieświadomości. Nie darowalibyśmy sobie, gdyby po powrocie do Polski okazało się, że przejeżdżaliśmy obok czegoś super ekstra fajnego, i nawet o tym nie wiedzieliśmy! Na takim planowaniu schodzi Arkowi na ogół kila miesięcy. Ja oczywiście mu pomagam, ale tylko w momentach strategicznych, kiedy trzeba podjąć decyzję, czy na przykład Gabi wytrzyma nasze tempo.

Fot. W pewnym wieku wózek jest niezastąpiony.

Moją działką zajmuję się równolegle i też zaczynam na ogół od grubych tematów. Wybór wózka czy nosidła, o których przeczytać możecie m.in. w naszych testach, to decyzje, które potrzebują czasu, i z którymi trzeba się przespać. Dlatego też nie zostawiam ich na ostatnią chwilę. Kiedy wybierałam wózek-parasolkę dla Gabi przeszukałam całe Internety i trwało to trochę czasu. Zabrałam się za to mniej więcej na dwa miesiące przed podróżą, kiedy wiedziałam już, dokąd wyjeżdżamy, i że dotychczasowy wózek 3w1, na pewno nie spełni naszych oczekiwań. Dzięki temu, że zajęłam się tym odpowiednio wcześnie, wózek miał czas dojechać do nas aż z Holandii, a po odhaczeniu tego najważniejszego zadania mogliśmy zająć się tymi bardziej przyziemnymi, takimi jak… arkusz kalkulacyjny.

Zawsze pakowaliśmy się na tydzień przed wyjazdem. Mieliśmy opracowanego excela, w którym spisane były wszystkie rzeczy, od sprzętu typu namiot, śpiwory czy kijki do wspinania, przez ubranie na każdą pogodę, po leki, kosmetyki i jedzenie liofilizowane. W zależności od tego, dokąd jechaliśmy, zaznaczaliśmy w tym excelu rzeczy, które musimy spakować w pierwszej, drugiej i trzeciej kolejności, gdzie pierwsza lista to był absolutny „must have”, a trzecia – tzw. luksus, na który pozwalaliśmy sobie, jeżeli w plecaku było jeszcze trochę miejsca, co z reguły nie zdarzało się zbyt często. Na ogół w kategorii pierwszej było ubranie na każdą pogodę, wygodne buty i leki, a zwłaszcza antybiotyk w proszku, zaś w trzeciej moje sukienki, składana, podróżna suszarka do włosów czy mój krem do twarzy. W 99 na 100 przypadków musiałam sobie radzić bez nich.

Przed pierwszym wyjazdem na Maltę dodaliśmy do dwóch istniejących zakładek o wdzięcznych nazwach Lila i Arek, trzecią zakładkę o nazwie Gabi. Spisaliśmy w niej dosłownie wszystko, czego nasza wówczas siedmiomiesięczna córka potrzebowała na co dzień i czego my używaliśmy do opieki nad nią. Z czasem zakładka ta przechodziła modyfikacje związane z wychodzeniem z pewnych etapów, a wchodzeniem w nowe. I tak pampersy zastępował najpierw turystyczny nocnik, potem nakładka na sedes, po to by ostatecznie został ten wiersz zlikwidowany, gdy Gabi osiągnęła pełną dojrzałość w toaletowym temacie w wieku czterech lat. 

Fot. Obiad dla malucha przygotowany w jakimś fajnym miejscu smakuje najlepiej.

To samo było z karmieniem. Dział poświęcony butelkom, smoczkom, nakładkom na piersi, przechodził modyfikację w kierunku łyżeczek, słoiczków z jedzeniem, miseczek i kubeczków niekapków, po to by ostatecznie zniknąć w czeluściach komputerowego kosza, gdy przed wyjazdem do Japonii Gabi oznajmiła, że będzie jeść pałeczkami jak Japończycy, co – gdy już byliśmy na miejscu – konsekwentnie czyniła. Kolejnym działem, który rósł i rozwijał się razem z naszym dzieckiem, był dział pt.: sprzęt i gadżety. Pierwszy wyjazd obfitował w całą masę przyrządów, które miały nam ułatwić poruszanie się z Gabi po leśnych ścieżkach i po mieście, a także opiekę nad nią. Były tam więc następujące pozycje: wózek, torba do wózka z matą do przewijania, kocyk, nosidło ergonomiczne, nosidło boczne (oba z czasem wymienione na jedno górskie, z którym chodzimy do dziś) czy elektroniczna niania, którą do tej pory nie wiemy, po co wzięliśmy, bo i tak nie odstępowaliśmy Gabi na krok, a o opuszczeniu pokoju, w którym spała, i pozostawieniu jej pod opieką elektronicznej niani, nie mogło być mowy. Może myśleliśmy, że wyrwiemy się na drinka do hotelowego baru przy basenie albo nie usłyszymy jej płaczu z drugiego pokoju w wynajętym apartamencie w stolicy Malty. Ani jedno ani drugie nigdy nie miało miejsca, tak że przy kolejnych wyprawach nie pakowaliśmy już elektronicznej niani, a wiersz z nią usunęliśmy z excela.

Fot. Czasem nie warto brać wszystkiego z domu, lepiej kupić to na miejscu.

Przed tą pierwszą wyprawą na Maltę, po przeanalizowaniu naszego excela, okazało się, że rzeczy Gabrysi jest dwa razy więcej niż moich i Arka razem wziętych. Na szczęście mieliśmy w planach zrobić przynajmniej jedno pranie, więc mogliśmy ograniczyć liczbę ubrań. Podobnie było z pampersami i słoiczkami do jedzenia. Jechaliśmy w końcu do cywilizowanego kraju, w którym takie rzeczy jak pieluchy czy jedzenie dla dzieci było w każdym większym sklepie. Wzięliśmy więc tylko kilka sztuk na początek wyjazdu, a w resztę mieliśmy zamiar zaopatrywać się na miejscu. Zresztą w planach było wprowadzanie BLW, więc nie przyzwyczajaliśmy się do myśli o słoikach, i w sumie skończyło się tym, że Gabi podczas tej wyprawy po raz pierwszy jadła m.in.: rybę, na którą do tej pory mówi „lampuki” czy paluszki krabowe.

Nie ograniczaliśmy się za to w kwestii kosmetyków i leków. Krople na kaszel, katar, rurka do odciągania gili, czopki na gorączkę, krem na dziąsła w okresie ząbkowania, kropelki na gazy i na kolkę, proszek na odporność, krem do pupy, oliwka do i po kąpieli….uff, było tego sporo. Z przekonaniem mogę powiedzieć, że kosmetyczka Gabi była dwa razy większa od mojej. Ale cóż, chcieliśmy być przygotowani na każdą ewentualność. Znaliśmy nasze dziecko już na tyle, że wiedzieliśmy co mu może dolegać i jak temu zaradzić bez konsultacji z lekarzem. Oczywiście zabezpieczyliśmy się też na wypadek ewentualnej wizyty lekarskiej. Po raz pierwszy, oprócz postarania się o standardowy EKUZ, wykupiliśmy prywatne ubezpieczenie podróżne. Od tamtej pory robimy to co wyjazd. Wprawdzie jeszcze ani razu nie musieliśmy z niego korzystać, ale wolimy dmuchać na zimne w myśl maksymy: przezorny zawsze ubezpieczony. Wszystkie powyższe rzeczy z listy kosmetyków i lekarstw mieliśmy w domu i wystarczyło je tylko włożyć do walizki.

Fot. Jak to wszystko pomieścić?

Na dwa tygodnie przed wyprawą mamy już  wszystko zgromadzone w domu, większość trasy jest już zaplanowana, i zostają nam tylko drobiazgi na ostatnią chwilę, takie jak zakup waluty, suchego prowiantu na czas podróży czy turystycznych kosmetyków. Na tydzień przed wyjazdem pakujemy wszystko do plecaków lub walizek, i sprawdzamy ile ważą. Jak waga się zgadza, to spokojnie czekamy na dzień wylotu. Gorzej jak się nie zgadza…wówczas zaczyna się pakunkowy tetris, ale o tym już w kolejnym wpisie :-)

  1. pl
  2. es

NEWSLETTER

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI

INFO@TOLECIMYDO.PL

+48 515 171 666