9 luty 2006, Meksyk. Dzień na wyspie jak co dzień - zaczyna się od 21 stopni i w ciągu dnia temperatura rośnie do 28/29, a na niebie leniwie przesuwa się tylko kilka chmurek. Isla Holbox leżąca na Zatoce Meksykańskiej na północ od Jukatanu jest bardzo długa (ponad 40 kilometrów długości) i bardzo wąska (1,5 kilometra szerokości). Zamieszkana jest przez około 1000 osób jedynie na swoim zachodnim krańcu, pozostała część jest zupełnie dzika, żyją tam jedynie ptaki, jaszczurki i nieduże krokodyle. I właśnie w tę część wybrałem się samotnie, w drodze towarzyszyły mi tylko rybitwy i kilka pelikanów. Biała plaża wydawała się ciągnąć w nieskończoność, a namorzynowa roślinność uwalniała niezbyt przyjemny zapach. Po drodze widziałem wiele skrzypłoczy, stawonogów o kształtach zupełnie nie pasujących do dzisiejszych czasów, wyglądających jakby jakąś tajemniczą siłą przeniesione zostały tutaj z ery jeszcze sprzed dinozaurów.
Po kilku kilometrach dotarłem do miejsca, w którym nadmorskie krzewy i niewielkie drzewka tworzyły niesamowite kształty, które z białym piaskiem, turkusowym morzem i chabrowym niebem tworzyły piękne kompozycje, takie jak ta. Przez chwilę czułem się jak Robinson Crusoe na swojej rajskiej wyspie. Ale cóż, trzeba było wracać do cywilizacji.
lokalizacja |
Isla Holbox, Meksyk |
statyw / z ręki |
z ręki |
ISO |
100 |
przesłona |
f13 |
czas naświetlania |
1/60 s |
+48 515 171 666